Te słowa i deklaracje bardzo łatwo przychodziły naszym dziadkom i pradziadkom. Brali ślub, przysięgali sobie miłość, wierność i że nie opuszczą się aż do śmierci. W zdrowiu i chorobie, w bogactwie i biedzie, na dobre i na złe. Ludzie często dotrzymywali tych obietnic, ale czasy się zmieniły – nie chcemy się wiązać.
Stara panna na wsi
Zacznijmy od tego, że 50-60 lat temu nasi przodkowie narażeni byli na mniej pokus. Małżeństwa poznawały się w szkole lub na wiejskich potańcówkach i bardzo szybko decydowali się na ślub. Dlaczego? Moim zdaniem działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze takie mieli wzorce, ich rodzice i dziadkowie również pobierali się młodo (20-letnia singielka na wsi to była stara panna), a po drugie dla wielu była to jedyna droga, żeby się częściowo usamodzielnić, założyć rodzinę, być na swoim. Ludzie mieli po 20 lat i ślubowali sobie te wszystkie piękne rzeczy, podczas gdy nasze pokolenie 30-latków nadal ma wątpliwości. Dlaczego coraz trudniej nam się wiązać? Dlaczego nie chcemy się wiązać?
Droga do samodzielności
Wydaje mi się, że wskutek doświadczeń poprzednich pokoleń jesteśmy dużo mądrzejsi, bardziej samodzielni i świadomi. Zdajemy sobie sprawę, że złożenie przysięgi drugiej osobie nie oznacza abonamentu na seks, przecięcia rodzicielskiej pępowiny i gorącego obiadu na stole. Wiemy, że to również obowiązki i wielka odpowiedzialność już nie tylko za nas samych, ale przede wszystkim za rodzinę. Teraz z jednej strony również szybko osiągamy samodzielność wyjeżdżając na studia, ale trzeba pamiętać, że nie jest to pełna samodzielność. W większości przypadków nadal finansowo jesteśmy uzależnieni od rodziców, którzy nas wspierają. Z seksem też się pozmieniało, bo nie musimy brać ślubu, żeby zaspokajać swoje seksualne potrzeby w dowolnych ilościach. Jednych będzie to po prostu kosztować więcej wysiłku (albo pieniędzy) niż innych. Skoro mamy to wszystko i jest nam dobrze, to nie chcemy się wiązać.
Nie chcemy się wiązać, chcemy smakować życie
Nasi dziadkowie nie mieli tylu pokus, spotykali piękną dziewczynę ze wsi obok, czuli szybsze bicie serca, krew trafiała gdzie trzeba i już szufladkowali ją jako tą jedyną, targając do ołtarza. To cholernie trudne, przecież zawsze są jakieś inne możliwości i ciężko być w 100% pewnym, że powierzasz życie właściwej osobie. Miłość i przywiązanie nie mają tutaj nic do rzeczy, a przypierani do ściany – uciekamy, bo nie lubimy tracić pełnej kontroli nad własnym losem np. poprzez zakładanie rodziny. Nie chcemy tracić życia, zdajemy sobie sprawę, że dzieci i zobowiązania rodzinne skracają nasz czas dla nas, a przecież nie zdążyliśmy jeszcze wszystkiego osiągnąć. Tyle rzeczy jest do zrobienia, tyle świata do zobaczenia. Widzimy naszych rówieśników, którzy poszli śladem swoich dziadków, mają teraz auta kombi, bo trzeba gdzieś pomieścić wózki, mają kredyty, bo każde z dzieci musi mieć własny pokój. Nie wyjdą na piwo wieczorem, bo trzeba uśpić małego, itd. Oni są szczęśliwi, a ja mam poczucie, że ulegli społecznej presji, nie rozumiem ich, ale też nie oceniam. Wybrali inną drogę. Rodzina to zbyt duże zobowiązanie, a nasze pokolenie nie lubi się wiązać, chyba że kredytem hipotecznym na mieszkanie lub gotówkowym na wymarzone auto.
Czasem sobie myślę, że mimo tych wszystkich możliwości, moim dziadkom było łatwiej. W tym roku obchodzą 50. rocznicę ślubu i coraz bardziej dociera do mnie, że to wielkie szczęście i przywilej – kochać i być kochanym przez tyle lat.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz